Malcolm i Marie (Malcolm & Marie) z 2021 r.

melodramat

Główni i zarazem jedyni aktorzy (bo „Malcolm i Marie” to teatr tylko dwóch aktorów) to para młodych, pięknych i zamożnych ludzi (domyślając się po przestronnym, nowoczesnym domu, w którym toczy się akcja filmu). Właśnie wrócili z przyjęcia – ona w olśniewającej, zjawiskowej kreacji uwydatniającej jej nienaganną figurę a on pełen szyku w smokingu. A my myślimy sobie: „Ona cudna, on przystojny, oboje młodzi a do tego bogaci – jakież to oni mogą mieć problemy…” Ale już po paru minutach orientujemy się, że to taka sama para jak większość par ze stażem mieszkających razem pod jednym dachem, z takimi samymi problemami… I przez resztę filmu siedzimy już tylko cichutko z szeroko otwartymi ustami i z łezką w oku i mogę się założyć, że każdy (a szczególnie każda kobieta) oglądając ten film ma wrażenie, że to trochę tak jakby oglądała film o swoim własnym związku (aktualnym bądź poprzednich)… „Malcolm i Marie” rozbiera związek dwojga zakochanych w sobie ludzi na czynniki pierwsze: jest tu poruszona dosłownie każda kwestia, z którą często dusimy się w związku jak np. szacunek, egoizm, nasze priorytety, sex czy choćby temat naszych byłych oraz naszej przeszłości zanim byliśmy razem… Nie znam pary która w trakcie kłótni nie wywlekałaby tych ” brudów” na wierzch. W tym filmie mamy jednak wszystko podane w pigułce, w ogromnym natężeniu i skali: wszystkie naraz żale, frustracje, gorycz i rozczarowanie. I z jednej strony oglądając ten film tak sobie myślałam „Fajnie że to taka para, która umie być ze sobą tak bardzo szczera” a z drugiej strony myślałam „Oboje ranią się bezlitośnie i bez znieczulenia i czy ich związek to wytrzyma…”. „Malcolm i Marie”  obejrzałam niedawno z samego rano a potem przez całą resztę dnia sceny i dialogi z tego filmu wracały do mnie jak bumerang a łzy cisnęły się do oczu. W głównych rolach totalne objawienie: zachwycający Zendaya i John David Washington.